barycki pisze:
kiedy i jak pojawiły się pierwsze objawy wewnętrznej zdrady kontrrewolucyjnej, od kiedy to już nie łapało się zajączka, a tylko zajączka goniło i tylko dla pozoru grało z zajączkiem niby do dwóch bramek grając do jednej.
Powiem tak: Stan wojenny moim zdaniem był słuszny, a koszty nie aż takie duże. Ale możliwości jakie stan wojenny dawał nie wykorzystano. Mając spacyfikowane społeczeństwo i kraj pod bronią (co radykalnie zmniejszało ryzyko interwencji państw bratnich) można było rozpocząć program rzeczywistych reform gospodarczych, społecznych i pokoleniowych. I nawet takie reformy planowano. Przeszło to do historii jako I etap reformy gospodarczej. I jej założenia były w dużej mierze słuszne. Ale niewiele z tego wyszło.
Realizując stan wojenny myślałem, że Jaruzelski przy okazji pogoni starych towarzyszy i oprze się na ludziach młodych, inteligentnych, pełnych energii, przyzwoicie wykształconych. Że, zgodnie z zapowiedziami, rozszerzy możliwości prywatnej inicjatywy. Że wprowadzi elementy wolnego rynku. Że postawi na młodych inżynierów. Gdyby w ten sposób socjalizm poluzować, wielu ludzi realizujących się w opozycji zajęłaby się drobnym biznesem. Zostaliby przedsiębiorcami, architektami, inżynierami, zaczęliby sami o sobie decydować, bez pomocy państwa. I to by im wystarczyło. Zaczęliby kierować przedsiębiorstwami na zasadach innych niż "załatwianie w komitecie". Wiem to, bo znam późniejszą (po 1989 roku) historię ludzi, których wcześniej ścigałem. Wielu z nich poszło potem do biznesu i wielu z nich biznesy te nienajgorzej wychodziły. Poza tym mamy przykład Chin, które właśnie taką polityką w 1989 roku poszły.
Niestety, Jaruzelski właśnie młodych zaczął odsuwać, a do głosu wprowadzać ludzi starych i zużytych. Nepotyzm i kolesiostwo sięgało coraz to nowych rozmiarów. Mogło, bo towarzysze sami przed sobą tłumaczyli się, że potrzeba nam "zaufanych towarzyszy". I wybierano rozmaitych leśnych dziadków, których jedyną potrzebą w życiu była potrzeba stabilności.
Więc kiedy nastała sytuacja, że obie drużyny grały do jednej bramki? Takiej sytuacji nie było. Natomiast była sytuacja kiedy obie drużyny widziały, że na boisko pada śnieg z deszczem, a murawa zamienia się w błoto. Władza do samego końca starała się władzę utrzymać oraz utrzymać jakąś formę ustroju socjalistycznego. Ostatnim podrygiem było referendum 1987 roku i tzw. II etap reformy gospodarczej. Ale znowu - za mało i za późno. Murawa już stała się błotnistym polem.
I na tym polu już obu drużynom przestało chcieć się grać. Leśne dziadki stwierdzały, że w nowej rzeczywistości, przy ich układach, jakoś sobie poradzą. Dzieci prominentów tłumaczyły rodzicom, że mają w dupie ich układ i możliwość "załatwienia wszystkiego", bo wolą mieć to "wszystko" w sklepie. I wierzyły (niebezpodstawnie), że w nowej rzeczywistości to oni właśnie będą mieli pieniądze, żeby w sklepach tych kupować. Robotnicy mieli ustroju dość. Bo nie dawał im szans. A w nowym ustroju szanse dostrzegali. Co bardziej świadomi wiedzieli, że jak w każdej loterii wygranych może być tylko garstka, a reszta musi przegrać, ale każdy sam siebie przekonywał, że akurat jemu się powiedzie. Inteligencja w starym ustroju szans dla siebie nie widziała, widziała tylko stołki zabetonowane przez leśnych dziadków. I w sumie na błotnistej murawie zostało tylko kilku ideowców, którzy wiedzieli, jak będzie wyglądał kapitalizm i starali się przed nim ostrzegać. Ale ich głos stopniowo cichł, a miarę jak nawoływaniem na puszczy zdzierali sobie gardła.
Ja byłem takim ideowcem. Ale jak mnie z pracy wywalili, to ideowość zawiesiłem na kołku i rzuciłem się w wir biznesu. I nawet jakoś mi się powiodło. A teraz, jako rencista, mam czas ideowość z kołka zdjąć i ją sobie powspominać.