Przypadkiem całkiem
jestem w kraju, gdzie ryby biorą jak głupie. I całkiem też przypadkiem jeden z moich kolegów, tak kolegów, co pewnie niektórych zdziwi, okazał się wytrawnym wędkarzem co przekłada się na kilogramy świeżej rybki.
Aktualnie delektuję się makrelą najświeższą z możliwych pod każdą postacią.
A to makrelą smażona na tubylczym masełku.
A to pieczona w rękawie z dodatkiem świeżych ziół.
A to z grilla.
Nawet w occie zrobiłem.
Makrela everywhere.
Chłop wychodzi na pół godziny i wraca z pięcioma, sześcioma tłuściutkimi sztukami.
Jak tak dalej pójdzie, to będę mógł zrobić sobie buty ze skóry makrelowej. To będzie hit.
P.S.
Poważniej teraz. Panowie, nic nie pobije smaku świeżej ryby. Choćby ja przyrządzał sam Okrasa pospołu z Kuroniem. Mrożona jest nie do przyjęcia.
...aha...zaraz mogą tu wpaść moje yorki, bądźcie wyrozumiali dla tego jakże sympatycznego jazgotu...