Od wczoraj wychodzę do ogródka...o 5 rano, no, wczoraj wcześniej...
Dziś syzyfowe prace od frontu, pod każdym liściem komar, obudziłam wygoniłam, nakarmiłam...
dwa kleszcze złapałam, mnie żaden...
Trawsko w zasadzie wycięte, gdzie się nie dało wyrwane, jeszcze milion zostało oczywiście.
Temperatura o 5 rano 26 stopni...na parapecie od północnej strony.
Za to w mieście o 7 rano już 30 (teściowa doniosła)...betony grzeją...
W studni woda jeszcze jest, ale już niedługo...konie piją, owce też... stadem...
Drób nadrzewny na balkonie pije bez przerwy...pod drzewami, za altaną też...
Siedzi mi w altanie na jajeczkach jakiś ptaszeł, nie wiem jaki bo mnie unika, dziób otwarty i dyszy...
picie pod nim prawie stoi, ale nie widziałam, żeby toto zlatywało do poidła...
Jak żyć, kurka-rurka? jak żyć?
aaa... wczoraj skosiliśmy pierwsze siano... na bank spadnie deszcz... byle nie taki białookrągły Φ10 jak na zachodzie..