Jak Michał Rachoń własnego stryja lustrowałObserwowałem, jak pod wpływem studiów staje się coraz bardziej cyniczny i wyrachowany – wspomina prof. Janusz Rachoń. – Liczył się dla niego polityczny PR. Nie idea, ale to, jak ją sprzedać. Już wtedy jego idolem był Jacek Kurski, który wyciągnął Donaldowi Tuskowi dziadka z Wehrmachtu. Mówiłem, że to, co robi, jest głęboko nieetyczne i podłe. Michał odpowiadał: „Ale jakie skuteczne!”.
W czasie studiów poznał dr. Jerzego Targalskiego, związanego z PiS historyka, tropiciela agentów i przyszłego „czyściciela” Polskiego Radia. Pod jego wpływem zaczął szukać agentów w swojej najbliższej rodzinie. – Targalski przekonywał mojego bratanka, że skoro w czasie komuny pracowałem na uniwersytetach za granicą, to musiałem być tajnym współpracownikiem – wspomina prof. Rachoń. – Nie docierało do niego, że po pierwsze, to nieprawda, a po drugie, zostałem dwukrotnie pozytywnie zlustrowany. Powtarzał: „Nie ma dowodów, że stryj był tajnym współpracownikiem, ale też nie ma dowodów, że nie był”. Taką samą konstrukcję logiczną usłyszałem od niego, kiedy dyskutowaliśmy o katastrofie smoleńskiej. Michał powtarzał: „Nie ma dowodów, że to był zamach, ale też nie ma dowodów, że to nie był zamach”.
http://www.newsweek.pl/polska/spoleczen ... 931,1.html