maerose pisze:
Hornet roztworzył oczy.
Powoli, jakby z pewną taką nieśmiałością czy strachem, roztwierał powoli acz skutecznie.
Rozdziawiwszy paszczę potoczył wzrokiem wokół, jakieś kable, rury, probówki i saganki w kształcie łabędzi?
Gdzieżem, wysilił resztki szarej masy i oto ostatnim jakimś tchnieniem, jakby olśnieniem zrozumiał.
Jednak przyjęli, Radziwiłł nie zawiódł, chwała jemu ministrowi naszemu, oby żył wiecznie.
Na stoliku obok łóżka pyszniły się półmiski z pierogami bożonarodzeniowymi, micha bigosu na jeląku, waza grzybowej i talerz jeszcze gorącego karpia.
Zdurniała baba, przemkło mu przez zbolały łeb, a gdzie kaszka, gdzie kurwa moja kaszka?
Wyplątawszy się ze szpitalnego giezła, odrzucił precz kable i saganki, powstał powoli, kopnął starą wierną pielęgniarkę i pognał półnagi hen, na forum.
Tam na mnie czekają, tam Arend zupy nagotował, tam Stasiu z miseczką jaglanej oczekuje, biegnę do was bracia moi, wrzasnął radośnie, ale nie zdołał.
Korytarzem biegł już spocony ordynatur wymachując klauzulą sumienia oraz jakimiś dziwnymi rachunkami.
Dopadli mnie, jęknął osłabły.
Dniało.
Wy tak z tym Hornetem sobie nie pozwalajta, bo to może go zwruszyć i mu się wężyka odłonczy. Ja odbieram tę opowiastkem bardzo dramatycznie.