Dzisiaj dostałem na obiad kotlety mielone z wołowiny.
Delikatne pure z marchwi gotowanej na mleku.
Rwana sałata ze śmietana.
Zamiast ziemniaków jajo ugotowane na twardo, stare na tarce, wymieszane z bułka tartą, pietruszka i chuj wie z czym, usmażone na oleju kokosowym.
Prosto, jak na prola przystało.
Podawał przyszły inżynier z przyszłą panią mecenas. Mój syn z przyszłą synową.
Rozczłonkowali mnie smakowo. Wszystko mi pasowało.
Gdzie ja, cham, pasuję z tymi swoimi wędzonkami i bigosami.
Czemu to piszę...? Ano temu, że moje, wydawać by się mogło, zajebiste doświadczenie kulinarne, zdobyte na przestrzeni kilkudziesięciu lat życia, zostało zmielone w trybach młodości i młodzieńczej kreatywności.
Także Wy wszyscy, którym wydaje się, że możecie być mentorami z tytułu wieku, pierdolcie się po prostu.
Niech żyje młodość!!!