To są normalne jaja. Okazało się, że moja Misieńka ma koci katar. Na to się szczepi młode koty, ale moja została zaszczepiona rok temu w lutym, gdy miała ok. 6 lat. Okazało się, że Misia była w przeszłości dzikim kotem, żyjącym w stadzie ok. 70 kotów przy szpitalu w Nowej Hucie przy kombinacie. Ludzie i pracownicy szpitala opiekowali się nimi i karmili. Fundacja je odławiała, szczepili, sterylizowali, te które się nadawały szły do adopcji pozostałe wypuszczali z powrotem. Misia żyjąc w stadzie na pewno miała dzieci, musiała też przejść koci katar już jako dorosła (kocięta często umierają), wirus w niej został. Uaktywnił się jakieś 10 dni temu. Kichanie, smarkanie, ciężki oddech, przestała jeść. Dzień w dzień chodziłem z nią do lekarza na zastrzyki. Jest poprawa i to znaczna. Ja tego łażenia miałem serdecznie dość (ona też) i od dzisiaj zacząłem sam jej dawać. Dostałem cały zestaw od lekarza. Misia jest grzeczna i nie ma z nią problemów.
Natomiast zaczął kichać i smarkać Jasio (kocur, 16 lat), był szczepiony oczywiście, ale się zaraził. Z nimi jak z dziećmi. Złapie coś jedno to potem drugie. Na samą myśl o łażeniu z drugim kotem zrobiło mi się niedobrze. Postanowiłem leczyć go sam. Zastrzyki i zalecenia mam od lekarza, ale mój Jasio to nie milutka Misia. Jak mu coś nie pasuje to staje się rozjuszonym tygrysem. Pierwsza próba była nieudana całkowicie. Żona została pogryziona, a ja pogryziony i podrapany. Zakrwawiłem łazienkę i będę nosił przykre ślady.
Następna, parę godzin później już z efektem pozytywnym. Skończyło się na wściekłych wrzaskach i nikt nie został zjedzony, a przynajmniej nadgryziony. Następny zastrzyk pojutrze, ciekawe jak będzie.
Misia to ewenement. Dorosły dziki kot który zaadaptował się do życia w domu z ludźmi i jest przemiła.