barycki pisze:
Huj tam z Was Panowie, a nie alpiniści, jam ci jest alpinista z bogatym doświadczeniem alpinistycznej dramaturgii, a nie popierdółką, co to sobie dziecięce spacerki urządzała na linkach. Zresztą we wszystkim mam najbogatsze doświadczenie, ja po prostu jestem genialny we wszystkim. Pisałem już tu, że jestem jedynym w Polsce pilotem z doświadczeniem bojowym. Podczas lutu na spadochronie do lotów za motorówką, a ciągnionym za samochodem na rezerwowym lotnisku na poligonie w Orzyszu, zostałem na wysokości 500 metrów ostrzelany przez obronę przeciwlotniczą, alem ocalały zbiegł wrogom, ale i tak na ziemi ujęła mnie żandarmeria wroga i musiałem kupić w sklepie wiejskim dwie butelki wódki, aby mnie nie zastrzelili na miejscu. Podobnie było z alpinizmem, tylko raz wziąłem się za alpinizm i już nigdy więcej, i od razu tragedia, alem zapobiegł nieszczęściu, bo ja jestem doskonały we wszystkim. Wynająłem razu jednego, a będzie to ponad dwadzieścia lat do tyłu, alpinistę, aby mi namalował na elewacji logo firmy, ale jak skurwisyn tylko wziął pędzel do ręki i farbą ochlapał ścianę, to hujowi zagroziłem, że jak nie zejdzie natychmiast ze ściany i dotknie pędzla, to odetnę nożem linę razem z nim. I tak musiałem sam na tej wiszącej na linie ławeczce wszystko namalować, i tak z krawędzi dachu opuszczałem się na ławeczkę, ale razu jednego była za nisko i aby się do nie obsunąć docisnąłem nieopatrznie to pierdolone sprzęgło na brzuchu o ścianę, a wtedy lina przelatuje przez kółeczko niczym niehamowana, no i wiszę w powietrzu trzymając się palcami krawędzi dachu, bojąc się puścić, aby opaść na tę pierdoloną ławeczkę te 30 centymetrów niżej, bo jak hamulec nie złapie, to polecę swobodnie do dołu. Wiszę i myślę, bo wdrapać się z powrotem nie mam już siły i jakby tego nieszczęścia było mało, to mój pomocnik na dachu, nałogowy alkoholik z permanentnym kacem i lękiem wysokości od dziecka, nagle zaczął mnie ratować. Nosz, kurwa w dupę jego jebana mać, nie dość, że nie wiem jak siebie uratować, to jeszcze musze ratować sukinsyna, bo już widziałem, jak traci równowagę na tej pierdolonej krawędzi, ani dać mu w mordę, bo ręce zajęte i nie dosięgnę, to drę mordę z sił całych – spierdalaj huju bo cię zajebię. A ten sukinsyn jeszcze bardziej wychyla się poza krawędź, aby mnie ratować. W tej sytuacji nie mogłem już zrobić nic innego, jak tylko puścić się krawędzi i zabić o beton na dole, w tej sytuacji przynajmniej on przeżyje, bo jeszcze moment, a zleciałby z dachu i puściłem się, i opadłem tyłkiem na ławeczkę, i hamulec zadziałał, no i wtedy, jak już wiedziałem, żem żyw, jak zacząłem wyzywać huja od najgorszych sukinsynów, jak grozić, że mordę mu obiję, że zęby powybijam, to tak się wystraszył, że schował się poza krawędź i nareszcie mogłem odetchnąć z ulgą. I aby dalej móc spokojnie malować logo, zagroziłem bydlakowi, że jak zobaczą go od krawędzi dachu bliżej niż dwa metry, to sam go zrzucę na dół. A ponieważ we wszystkich wokoło budzę paniczny strach, to do krawędzi już więcej nie podchodził.
Adam Barycki
Mie też chciał zabić, skurwisyn, mąż mojej dziewczyny, groził mie, na szczęście był kapitanem, więc dałem mu w mordę.