Przykre, ze nacjonalizm i faszyzm próbuje sie oswajać i ocieplać przez pokazywanie go przez pryzmat kobiet. Wstyd dla mediów, że cos takiego tworzą a pozniej bezrefleksyjnie publikują.
Chodzi o ostatni materiał z Dużego Formatu pt. Kobiety w służbie narodu.
Cytuj:
"Leżę sobie trzeci dzień chory w łóżku, więc nieco mnie ominęło. Ale dziś jednak przeczytałem "reportaż" w DF i oczom nie wierzę. Przemyłem i nie wierzę nadal.
Marcin Kącki wkleja te okładki i pyta, czy któraś z nich promuje faszystowskie poglądy. Że niby takie same. I mruga emotikonką. Otóż: nie. Ani okładki, ani teksty nie są takie same.
"Reportaż" Magdy Ruty jest właściwie biernym przyjęciem i podaniem dalej nacjonalistycznej narracji. A konkretniej: narracji Wszechpolaków, bo ONR niemiły jakiś taki, za to MW cacy. Puszczą się smuci, o żłobki troszczy, światopoglądowo jest zróżnicowana, dziewczyny są piękne i "nie wyrzekają się swojej kobiecości". Pieką ciastka, bo lubią, a przecież trudno żeby faceci o tym pomyśleli.
Między tym jest oczywiście mnóstwo miejsc nieciągłych, niespójnych, niewymagających żadnego właściwie wysiłku od dziennikarza, żeby ten cały konstrukt podważyć (pytanie pierwsze z brzegu: "A dlaczego trudno, żeby faceci pomyśleli? Może dlatego, że taka jest matryca patriarchalna?). Ale furda ciasteczka, tu idzie ostry rasizm, oczywiście "nie jestem rasistką, ale". A zatem:
"Nie jestem rasistką, świat jest piękny przez to, że różnorodny. Ale trzeba mówić o tym, że jesteśmy inni, silni swoją różnorodnością. Bo inaczej powstanie szara masa – gdy przemieszają się wszyscy ze wszystkimi. Dopuszczalne są jednak wyjątki, a to masowe migracje są niebezpieczne. Teraz Syryjczycy, wcześniej Ukraińcy. Nie mówię, że są gorsi, po prostu – inni."
Czyli - separatyzm rasowy nie jest rasizmem. Dziennikarka powinna wiedzieć, że jest, poczytać sobie o tym ruchu i koncepcji. Po drugie: z wymieszania ras naprawdę nie wychodzi szary. Po trzecie: Ukraińcy naprawdę nie są innej rasy, niż Polacy. Pojęcia rasy, kultury, narodu etniczności są w tekście Ruty mieszane zupełnie dowolnie (np. "zdecydowana większość narodów jest przypisana do jakiejś rasy"? - przez kogo przepisana? Jak? na ile trwale?), a panie Wszechpolaczki wypowiadają te bzdury zupełnie nieniepokojone.
"Jeśli taki obcy człowiek, dziecko z Murzyna i Polki, przejmie całość polskiej kultury, to może być Polakiem częściowo." mówi Marysia. Marysia nie wyjaśnia, w jaki sposób to oblicza, kto o tym decyduje ani jak to się ma do stosujących takie rozróżnienia ustaw norymberskich. Ale przecież nie można jej o to zapytać, bo Marysia jest wrażliwą kobietą i nie ma nic wspólnego z ustawami norymberskimi ani brzydkimi słowami na "f" i "n".
Do tego mamy jeszcze 102 letnią "ikonę nacjonalizmu", "naszą Joannę d'Arc", pogodną starszą pania ze Lwowa, która opowiada, jak to ogromnie nacjonaliści w czasie wojny pomagali Żydom (bo "my jesteśmy jednak krajem katolickim i nie mamy tej nienawiści w sobie, jaką oni mają do nas") i dodaje gorzko "a jak oni nam się potem odwdzięczyli". Przed wojną co? Przed wojną to były jakieś organizowane szkolenia, pogadanki. Jakoś stulatce zapomniało się, że przed wojną jej organizacja domagała się najpierw "numerus clausus" i getta ławkowego, a potem "numerus nullus", czyli zakazu przyjmowania Żydów na studia, jak w III Rzeszy. Zapomniało się jej, bidulce, jak w 1929 przez dziesięć dni trwały zamieszki, niszczenie żydowskich sklepów, szkół, bicie uczniów, bo Wszechpolacy wymyślili sobie "profanację procesji Bożego Ciała" (ksiądz prowadzący procesję temu zaprzeczał). Zapomniało się, że przez całe lata 30. nacjonaliści prowokowali zajścia (w których ofiary śmiertelne padały po obu stronach, natomiast w większości miało to typowe oblicze pogromowe: niszczenie sklepów, pobicia,itp.), że koledzy "naszej Joanny d'Arc" najpierw śpiewali hymny z ręką wyciągniętą w faszystowskim salucie, a potem wzorem nazistów robili na uczelniach terrorem i biciem "dni bez Żydów" i "tygodnie bez Żydów". Nie, mamy przecież miłą weterankę, dla której ważna jest rodzina.
I jasne: ta pani może nie pamiętać, może udawać, że nie pamięta. Dziennikarka musi to wiedzieć. Bo jest - czy powinna być - kimś więcej, niż dyktafonem.
Pani Magda Ruta przeprowadzała ze mną wywiady dwukrotnie. Raz do pracy naukowej, raz - całkiem niedawno, z pół roku temu - dla Kultury Liberalnej. Nie ma specjalnego przygotowania dziennikarskiego, to ode mnie dowiadywała się, że nie musi spisywać dokładnie każdego słowa i zająknięcia (jak jest to w wywiadach etnograficznych). Więc mogę jej jakoś współczuć, że nie ma pojęcia, jak nie być w wywiadzie wyłącznie dyktafonem. Z drugiej strony: współczucie współczuciem, a rzucanie się z motyką dyktafonu na czarne słońce krzepnącego (nie: nie "rodzącego się") w Polsce nowego faszyzmu to co innego. Przede wszystkim jednak to redakcja powinna być mądrzejsza, zarówno jeśli chodzi o kształt tekstu, jak i materiału wizualnego. Jest źle, jest bardzo źle".
Jacek Dehnel