Nie dość, ze kobiety zarabiają mniej niz mężczyźni, mają mniejsze emerytury, to PiS powoli sprowadza je na margines życia ograniczając ich funkcje do rozrodu i wychowania dzieci, wpędzając je w efekcie ubóstwo w wieku emerytalnym.
Byli tutaj tacy, którzy zachwalali program pięćset plus i mówili, ze ten kto przeciw to żałuje dzieciom i rodzinom w trudnej sytuacji materialnej.
Juz na samym początku specjaliści wskazywali wady tego programu, teraz te wady zostały potwierdzone w badaniach. Wzrost urodzin to ściema, a koszt każdego nowego obywatela w programie 500+ przekracza 1mln złotych.
Cytuj:
GUS alarmuje, że drastycznie spada poziom aktywności zawodowej, zwłaszcza kobiet.
Okazuje się, że Polki – tego zresztą GUS nie mówi, a komentatorzy nie dostrzegają – za nic mają prawo do pracy i pracę jako podstawę emancypacji kobiet. Aktywność zawodowa kobiet jest najniższa od 15 lat. Są jednak wyjątki. Rodzice nieotrzymujący 500+, czytaj: najczęściej samotne matki jednego dziecka, wykazują znacznie wyższą aktywność zawodową niż ci, którzy otrzymują 500 plus na pierwsze dziecko.
Dane Głównego Urzędu Statystycznego są jasne. W ostatnim kwartale 2017 roku aktywność zawodowa kobiet w wieku 25-34 spadła do 74,2 proc. To najniższy poziom od 2003 roku, a więc odkąd GUS prowadzi taką statystykę. I jest to również najniższa w całej UE stopa aktywności zawodowej kobiet w tym przedziale wiekowym. Współczynnik aktywności zawodowej to szczególnie ważna miara rynku pracy. Pokazuje, jaki odsetek osób pracuje lub jest chętny do podjęcia pracy. Niska wartość współczynnika wskazuje na problemy strukturalne na rynku pracy, które przełożą się w przyszłości na niskie emerytury. Czytaj – pogłębią feminizację ubóstwa, utrzymującą się od lat biedę kobiet, w której Polska przoduje już dzisiaj.
GUS poinformował także, jak wygląda aktywność zawodowa wśród rodzin pobierających świadczenie 500 plus. Wyjątkowo martwić może fakt, że aktywność zawodowa rodziców w gospodarstwach domowych, gdzie pobierane jest świadczenie na pierwsze i jedyne dziecko, wynosi średnio tylko 69,7 proc. Aktywność zawodowa w przypadku rodzin z jednym dzieckiem, które ze względu na zbyt wysokie dochody nie otrzymują rządowej pomocy, jest znacznie wyższa i wynosi 89 proc. W tej właśnie grupie znajdują się samotne matki zarabiające powyżej progu dochodowego uprawniającego do świadczenia, czyli powyżej 1.500 zł netto. Wszyscy wiedzą, że choć to za dużo by dostać 500+, to wciąż za mało, by żyć z dzieckiem bez lęku o swoje i jego jutro.
Łatwo policzyć, że wobec bardzo niskich pensji w Polsce dla rodzin, gdzie jedno z rodziców (najczęściej ojciec) pracuje, a wychowują jedynaka (723 tys. rodzin), i przy stosunkowo wysokich kosztach utrzymania, w tym kosztach opieki nad dzieckiem, dojazdów do pracy itp. i przy tak wysokim progu uprawniającym do otrzymania zasiłku – drugi rodzic (najczęściej matka) rezygnuje z zatrudnienia. Z finansowego punktu widzenia pójście do pracy dla takich osób to nonsens. Analitycy wieszczą dalszy spadek aktywności zawodowej, a to oznacza głodowe emerytury dla wracających na rynek pracy po wielu latach bierności zawodowej. Tyle ekonomicznych wskaźników.
Analitycy nie chcą powiedzieć tego, co było wiadome już na starcie programu 500+. To nie jest program podnoszący dzietność. Nie takie było jego podstawowe zadanie. Przyrost naturalny w Polsce spada, współczynnik dzietności Polek jest niższy niż 16 lat temu. Współczynnik dzietności oznacza liczbę urodzonych dzieci przypadających na jedną kobietę w wieku rozrodczym (15-49 lat). W 2016 roku wyniósł on 1,36 dziecka, podczas gdy w 2000 roku było to nieznacznie więcej, bo 1,37. Tak zwaną zastępowalność pokoleń gwarantuje dopiero współczynnik na poziomie 2,1. Liczba zgonów w Polsce przewyższa liczbę urodzeń. Liczba urodzeń rośnie bardzo powoli, za to widać na łeb na szyję spadającą aktywność zawodową kobiet. A więc jeśli nie o polepszenie wskaźników przyrostu naturalnego chodziło, to o co?
Program 500+ miał swoje cele – przede wszystkim polityczne. Po pierwsze miał – i tu odniósł sukces – uwiarygodnić rządzącą ekipę, a nade wszystko udowodnić, że lewicowe pomysły polityki społecznej mającej na względzie sprawiedliwszy podział dochodu narodowego poprzez zwiększanie wydatków na tzw. „usługi społeczne” (edukację wyrównującą szanse dzieci, publiczną służbę zdrowia, równość szans i praw kobiet itp.) nikogo nie interesują. Polak i Polka wolą mieć 500+ we własnej kieszeni niż żłobek, przedszkole i szkołę lepszą i nieodpłatną, służącą wszystkim. Bo Polak i Polka cenią tylko jedną zasadę konstytucyjną – własność. I niech tam lewica się martwi, jak wytłumaczyć, że 500+ nie załatwi tak naprawdę niczego. Przecież nie będzie udowadniać wyższości „nasze” nad „moje”. Bo jak spróbuje, polegnie do końca. Więc lewica, jak długa i szeroka, padła przed 500+ na twarz, a najbardziej lewicowi spośród lewicowych, niektórzy działacze z Razem nawet pytali się bezradnie – ten PiS to lewicowy jeszcze bardziej niż my? Bo „dał”. „Dał biednym” i ograniczył poziom skrajnego ubóstwa.
Lewica rażona potęgą 500+ zapomniała, że ma na sztandarach równość, a 500+ nie jest „równościowe”, bo dociera zaledwie do 49% dzieci. Sprawiedliwość – a 500+ nie jest sprawiedliwe, bo zastosowane progi dochodowe pozostawiają poza wsparciem samotnych rodziców (najczęściej matki) jedynaków, jeśli tylko próbują podjąć pracę wynagradzaną lekko powyżej minimalnej pensji, za to sowicie wspiera także najbogatszych – byle mieli więcej niż jedno dziecko. Bez 500+ pewnie by też mieli. Jakby chcieli. Dla tych rodzin decyzja o posiadaniu lub nie dzieci, nie jest przecież związana z otrzymaniem zasiłku 500+.
Przypominam, że lewica miała dotąd na sztandarach równość płci i walkę o emancypację kobiet. Tymczasem 500+, i to jest podstawowy cel tego programu, jest środkiem utrwalającym patriarchat w rodzinie. Po to powstał ten program i trzeba to sobie nareszcie powiedzieć.
Bo gdyby było inaczej – można by np. wprowadzić zmiany w systemie podatkowym, skończyć z wyzyskiem pracowników lub przynajmniej go chcieć realnie ścigać i ograniczać. Można by zastanowić się, jak realnie przeciwdziałać nierównościom płacowym, podnieść wynagrodzenia szczególnie w tzw. sfeminizowanych zawodach, wprowadzić natychmiast bezpłatne żłobki i przedszkola, darmowe dojazdy do pracy dla pracujących rodziców, a na pewno darmową komunikację dla wszystkich uczniów. Darmowe posiłki w szkołach – dla wszystkich uczniów podobne, na takich samych talerzach i bez plastikowych sztućców. Darmowe programy edukacyjne, darmowy wypoczynek dla dzieci oraz rzeczywiste, a nie pozorowane programy edukacyjne dla kobiet.
Można by promować samodzielność, także ekonomiczną, kobiet. Gwarantować równy dostęp do placówek edukacyjnych, kulturalnych, bibliotek, uniwersytetów trzeciego wieku – także dla osób spoza dużych miast. Można by zapewnić realną pomoc dla rodziców dzieci niepełnosprawnych, a nie przerzucać cały ciężar opieki nad osobami zależnymi w rodzinie na barki kobiet. Można by nareszcie doprowadzić do uznania i wynagrodzenia pracy kobiet poświęcających się opiece nad dorosłymi niepełnosprawnymi. Zacząć od wypełnienia wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zrównania zasiłków dla opiekunów. Ci „opiekunowie”, to w większości „matki – opiekunki”. Ostatnie enuncjacje minister „od wdrażania 500+”, czyli Elżbiety Rafalskiej, wskazują, że stanie się to najwcześniej gdzieś w 2019 roku. Albo i nie stanie. To osiem lat od wyroku TK. Ale kogo to dziś obchodzi? Te tysiące umęczonych kobiet? Jakie to ma znaczenie wobec piękna 500+?
Można by zwiększyć realną pomoc dla kobiet, ofiar przemocy. Tej fizycznej, psychicznej, ale także ekonomicznej. A tej, wobec już widocznej zależności kobiet w rodzinie – ty nie masz pensji, a więc ja rządzę pieniędzmi – będzie tylko więcej. I jeszcze jedno – wydawało by się, że w XXI wieku jest oczywistym dla wszystkich, że praca zawodowa to nie tylko możliwość utrzymania siebie i rodziny. To także realizowanie swoich aspiracji i marzeń. Wymuszona ekonomicznym naciskiem, politycznie zaprojektowana zawodowa bierność kobiet jest wzmacnianiem zniewolenia. Umacnianiem twierdzy patriarchatu.
Oczywiście wszystkie „wady 500+” najbardziej dotkną te najsłabsze ekonomicznie, najgorzej wykształcone, z najmniejszym, jak to się teraz nazywa „kapitałem kulturowym” wyniesionym z własnych rodzin. Te pozostałe zapewne jakoś sobie poradzą. Absolwentka dobrej uczelni, wychowana w partnerskiej rodzinie z mocną pozycją matki, pewnie w porę przypomni sobie, że dzieci dorastają, 500+ się kończy, a studiowała, żeby zdobyć wiedzę, pozycję i umiejętności, których nie chce porzucić dla pełnienia tylko jednej życiowej roli. Wybierze samodzielność, a macierzyństwo – dopiero wtedy, gdy uzna, że chce być matką i podoła swoim wyborom.
Właśnie dlatego, że jestem lewicową feministką, nie padłam i nie padnę na twarz przed programem, który jest przeciw kobietom. I do utraty tchu będę wołać o inną, rzeczywiście lewicową i równościową politykę społeczną – w interesie kobiet.
Katarzyna Kądziela – liderka partii Inicjatywa Feministyczna