Czy ja dobrze rozumiem? Bo ostatnio za wiele nie śledzę, gdyż zapierdol... A tak mi tu z powyższych wynika, że kol. Chornet złagodniał! Coś, że coś tam przeglądy, remonty... Może i dobrze, ileż można samemu w garażu... A jeśli złagodniał, to tylko dzięki Aniołowi, który właśnie jego wybrał se do pilnowania. To ona swą łagodną perswazją i anielską cierpliwością z dzika człowieka uczyniła.
A mnie moja baba tak wkurwiła przedwczoraj, że po jedenastej wyszedłem jak stałem. Kurtka, buty i poszedłem w pizdu. Po pięciu minutach żałowałem, bo piździ, leje a ja, kurwa z pustymi kieszeniami. Zapalniczka, klucze i telefon. Do kumpla piszę, nie odpowiada. Pewnie się właśnie kłóci ze swoją, wrócił niedawno z drugiej zmiany. Idę sobie, nogi niosą, wkurw mija... Ale jednak piździ jak sam skurwesyn i leje. Poczułem, że teraz to bym się, kurwa, czegoś napił. Miasto śpi. A ja zapierdalam przed siebie i myślę, że napiłbym się, kurwa, jegermajstra za Chorneta zdrowie. Ale kieszenie puste, miasto śpi, piździ... W wąskim zaułku poraziło mnie światło bijące z otwartych drzwi. Jakieś zaplecze, czy coś. Wchodzę po jakichś schodkach do, kurwa, nieczynnej knajpy. Biorę jegermajstra i gentleman Jacka z półki, bo mam tylko dwie kieszenie i idę dalej, jakby szczęśliwszy. Idę, niby piździ tak samo, ale już jakby od środka cieplej się robi, chociaż jeszcze ani kropelki. Za rogiem księżyc, starówka, "zdrówko, Chornet!" i grubszy łyk jegermajstra. I już właściwie przestało padać. Poniosło mnie przez park, przez stary cmentarz i zaszedłem do ogródka kumpla, który nie odpowiadał na esemesa. W szopce spaliłem pół jointa pozostawionego w popielniczce i zostawiłem gentlemana. Napisałem, że to byłem ja i poszedłem do domu pogodzony z losem. Kto by pomyślał, że własna żona nazwie go psychopatą?
|