Boruch pisze:
Ale co do dny ić do lekarza.
To lepi do grabarza od razu.
Jakie dwa lata nazad zaczął mnie pobolewać staw tego palucha, co to jest po lewej stronie stopy nad którą wisi prawa ręka.
Z dnia na dzień ból stawał się silniejszy coraz, a staw nabierał korolu dojrzałej wiśni. Poszłem do wracza. Wracz popatrzał,
podrapał się długopisem za uchem i kazał z badaniami wrócić. Wróciłem. Wracz popatrzał, podrapał się długopisem za uchem
i orzekł - DNA! Ja żem z początku zrozumiał, że jakie DNA felerne, ale wracz jak nie zacznie mi wyliczać czego to mnie nie
wolno, tom się już nad stolarzem i kamieniarzem zaczął zastanawiać. Zapisał ten Milucośtam i żem go żarł ze trzy miesiące,
okiem jeno tęsknym spoglądając na goląkę, boczuś pieczony, a nade wszystko piwo, którego jako beczki całej pełnej puryn
morderczych, wracz mnie zakazał stanowczo. Szybko jednak mnie opuchlizna i ból minęli, a smak na browara pod goląkę
zostali, więc dnia pewnego kupiłem czteropaka, opędzlowałem ze świeżo pieczonym boczusiem, po czem czekałem na rychło
śmierć w męczarniach. I co? I jajco! Dwa lata jem co chcę, piję co chcę, a Milucostam zalega gdzie w szufladzie.
Powiedział mnie inny wracz, że co najwyżej romantyczne zapalenie stawu mnie dopadło, a może zwyczajnie but za ciasny.
Taka historia.