Za pozwoleniem Autora wklejam, poczytajciedla mnie zajefajne
Jeden dzień z życia bohatera
Chłodny grudniowy dzień. Stolica pewnego środkowoeuropejskiego kraju. Dzielnica Lożiborz – dom typu klocek, nazywany potocznie willą.
Godzina 13.15 zaspane oczęta przetarł właśnie nasz bohater o imieniu Mucek. Znany śpioch. Włosy w nieładzie, ziewając poczłapał do łazienki. On nigdy nie może zdążyć na Teleranek i Robin Hooda. Zjadł zimną już owsiankę łącząc w ten sposób posiłek poranny z południowym. Spojrzał przez okno gdzie ku jego zdziwieniu ukazał się widok transporterów opancerzonych, koksowników oraz żołnierzy wygrzewających zziębnięte ręce nad ogniem. Z radia dowiedział się reszty. No tak - pomyślał Mucek - i znowu mnie ominęło. Znowu przespałem. Znowu nie będę bohaterem. Uderzył w ryk tupiąc nóżkami. Ryczał chyba z godzinę uderzając nieco kwadratowym baniakiem o ścianę. Brat mój Lucek chociaż ulotki pogubił przed komisariatem MO poślizgnąwszy się na skórce od banana, przez co wpadł i tym się właśnie wsławił. Tylko, że to ja Mucek Luckowi dziurę w torbie finką harcerską zrobiłem dla żartu. Tym mam się chwalić, że własnego brata wkopałem – zasępia się Mucek? Co ja powiem Polakom za kilkadziesiąt lat, kiedy będę już rządził tym krajem? Że co, że przespałem stan wojenny? Nikt mnie nie aresztował? Nikt nie internował? O nie! Może pójdę na ulicę, może chociaż mnie spałują. Tak i nasz Mucek zrobił. Ubrał paletko, ciepłe buciki, czapeczkę uszankę, rękawiczki co mu mamusia na drutach uwiła. Do klapy przyczepił sobie pamiątkę z pierwszej komunii świętej, wizerunek mateczki przenajświętszej. I pod nosem zamruczał - to ich rozsierdzi ostatecznie. Muszą mnie spałować. Wyszedł Mucek z domu, idzie chodnikiem śmiałym krokiem. Mija po drodze kilka posterunków ZOMO. Urządza sobie nawet slalom między koksownikami. Pierś z broszką matki boskiej wystawia prowokacyjnie. I nic. Zatrzymał się przed pasami z zamiarem przejścia na drugą stronę ulicy. Po przeciwnej stoi kilku uzbrojonych ZOMO-wców. Jeden z nich odwraca się i spogląda badawczo na Mucka. Rusza w stronę naszego bohatera. Mucek odetchnął – no nareszcie. ZOMO-wiec do Mucka – ee, ty mały, gdzie idziesz, gadaj zaraz?! Na drugą stronę ulicy. Mucek zamyka oczy i wystawia obie ręce przed siebie. Przez chwilę jakby czuje na nadgarstkach chłód zaciskających się kajdanek. Ale nie, ZOMO-wiec do niego – jedna wystarczy. Wziął Mucka za dłoń i przeprowadził na drugą stronę jezdni. No, dalej radź sobie sam. Mucek zaskoczony, że nie stało się to na co liczył, czyli choć spałowanie, spuścił głowę, pokonał schody stojącego opodal urzędu, otworzył drzwi i wszedł do środka. Zameldował siedzącemu w budce siwemu panu – ja do porucznika. Starszy pan odparł – drugie drzwi na lewo. Mucek powędrował korytarzem pod wskazany adres i zapukał do drzwi. Ze środka dobiegł go głos – wlazł! Mucek ściągnął czapkę, otworzył drzwi, wszedł, skłonił się. W pomieszczeniu panaował jakiś kwaśny zaduch związków zapachowych zepsutego bigosu, alkoholu i dymu paierosowego. Za wielkim biurkiem siedział umundurowany funkcjonariusz i z rondelka zajadał jakąś potrawę. Podniósł wzrok znad rondla i mlaskając – noooo, co tam u was Balerina? Mam problem poruczniku. Jakie wy Balerina możecie mieć problemy, jakie? No mówcie. Nie mam czasu – jem przecież. Bo nie jestem bohaterem - odparł Mucek. Nawet mnie nikt nie chce spałować, a co dopiero internować. Wy Balerina musicie mieć inne „imago” odrzekł porucznik. Może mnie tak internujecie panie poruczniku – ciągnie Mucek – choć na tydzień, co? Ja się wam przydam. Wy mi tu Balerina nie pieprzcie za przeproszeniem. My tam w „spa” i na borowinach mamy już ludzi, którzy nas o wszystkim informują. A wy Balerina jesteście nam potrzebni tu. Czyli na wolności, paniał?! Tu! Porucznik zajadając z rondla pyta Mucka – poczęstujesz się? Flaki zamojskie. Przydział ludowej ojczyzny za pracę w szkodliwych warunkach dla zdrowia. I tu porucznik wydaje z siebie rechot dochodzący aż z dna żołądka. Nie, dziękuję – nie jestem głodny – odparł Mucek.
Ale ja coś widziałem mówi Mucek. No co tam widzieliście Balerina? No, no – nieśmiało bąka Mucek. Ja widziałem prawdziwe dolary panie poruczniku. Prawdziwe dolary - powiadasz Balerina? A gdzie? Mój brat Lucek mi pokazywał. Mówił, że ma ich więcej. O - widzisz Balerina, i to jest dopiero coś! I ty chcesz abyśmy cię zamknęli Balerina? Tym się zajmiesz Balerina. Odpoczywać będziesz jak to się wszystko skończy. No ale ja widziałem - napiera Mucek. No i dobrze, że widzieliście Balerina. Wy macie widzieć Balerina. Wszystko macie widzieć. Naszej socjalistycznej ojczyźnie to jest bardzo potrzebne Balerina. Widzenie społeczne jest bardzo ważne Balerina. To jest nas wszystkich obywatelski obowiązek Balerina.
Porucznik podał Muckowi spisany protokół do podpisu. Tu podpisz Balerina. I możesz iść. Aha - masz tu słoik flaków zamojskich i dwie bułki kajzerki. Żebyś nie mówił, że źle cię tu przyjmowaliśmy Balerina. No, cześć Balerina i nie zapominaj o nas. Może kiedyś zostaniesz Prima Baleriną? Kto wie. Mucek pożegnał się z porucznikiem. Opuścił budynek wyszedł na ulicę kierując się do domu. Gnębiło go jednak poczucie, że nadal nie jest bohaterem.
Ulice pokrywała gruba warstwa śniegu, który skrzypiał pod butami, płomienie rozpalonych koksowników tańczyły twista, dało się słyszeć rozmowy ZOMOwcó opowiadających sobie sprośne dowcipy, a Mucek szedł, szedł i szedł. Zmierzchało.
THE END
Wszystkie postaci i wydarzenia tego opowiadania to fikcja literacka, owoc twórczy autora, czyli mojej skromnej osoby.
_________________ Ceń słowa. Każde może być twoim ostatnim. S.J.L. weil...Alle sagten: Es geht nicht. Da kam einer, der das nicht wusste und der es einfach tat.
|