Ocalały z masakry: W Buczy dochodziło do morderstw, gwałtów i grabieży wyborcza, Wiktoria Bieliaszyn, 3 kwietnia 2022 | 18:01 410 ciał odkryli w jeden dzień ukraińscy śledczy w okolicach Kijowa. Zachód zapowiada kolejne sankcje410 ciał odkryli w jeden dzień ukraińscy śledczy w okolicach Kijowa. Zachód zapowiada kolejne sankcje Wiktoria Bieliaszyn: Mieszka pan w Buczy. Igor Ejsmont, adwokat: Mieszkałem do 9 marca. Tego dnia podjąłem z rodziną decyzję, że nie możemy już dłużej znieść tego, co się dzieje. Zrozumieliśmy, że jeśli zostaniemy w mieście, zginiemy, bo do schronu, w którym się ukrywaliśmy, w końcu dostaną się rosyjscy żołnierze i wszystkich nas rozstrzelają. Musieliśmy spróbować się ratować. Udało się. Co działo się po wybuchu wojny? – Od 24 lutego przebywaliśmy w schronie z naszymi synami. Młodszy ma pięć lat, starszy – dziesięć. Pierwszego dnia wojny o świcie obudziły nas telefony od bliskich i rodziny z informacją, że zaczęła się wojna. Chwilę później, o piątej rano, usłyszeliśmy bombardowanie i ryk samolotów ostrzeliwujących osiedla przy pobliskim lotnisku, na przedmieściach. W południe całe to osiedle stało w płomieniach. Zdecydowaliśmy się ukryć w piwnicy, choć nie myśleliśmy wtedy, że spędzimy w niej dwa tygodnie, ale cały czas trwało bombardowanie, nie było innego wyjścia. Co działo się po wejściu do miasta rosyjskich wojsk? – Rosjanie weszli do Buczy 26 lutego. Nie dało się wtedy opuścić miasta, bo wkraczali z różnych stron, odcinając nam drogę ucieczki. Dzień później, 27 lutego, w mieście nie było już elektryczności i wody, bo rosyjskie wojska specjalnie ostrzelały wieże i rurociągi. Rosjanie oglądający telewizję wierzą, że ich wojska ostrzeliwują tylko obiekty wojskowe. A ja na własne oczy widziałem nie tylko jak rosyjscy żołnierze strzelali w ludność cywilną czy domy mieszkalne, ale też, że robią wszystko, by uniemożliwić nam przeżycie. Copyright by MGPR s. 4 z 23 4-3-2022 Jak wyglądało życie w schronie? – Nie mieliśmy wody, światła, jedzenia. Było nas tam najpierw sześćdziesięcioro, później, gdy ostrzeliwać zaczęli domy w centrum, przyszli też do nas ludzie, którzy wcześniej ukrywali się na pierwszym i drugim piętrze budynku. W krytycznym momencie w naszej niewielkiej piwnicy było ponad 100 osób. Spaliśmy na ziemi, na podłodze. Piętrzą się dowody zbrodni wojennych Rosji Kobiety, dzieci i wielu mężczyzn nie wychodziło na powierzchnię, bo nie ucichały strzały. Byliśmy brudni, wszelkie potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy do jednego wiadra, później – do reklamówek. Od czasu do czasu, kiedy robiło się ciszej, wychodziłem z grupą kilku innych mężczyzn na podwórze, żeby przygotować resztki żywności, zagotować wodę na ruszcie ustawionym nad ogniskiem. Czasami ziemia trzęsła się od wybuchów tak, że cały wrzątek wylewał się, zanim doniosłem go do piwnicy. Widzimy dzisiaj drastyczne zdjęcia z Buczy. – Ja widziałem to wszystko na żywo, kiedy ewakuowaliśmy się z miasta. Ciała dorosłych i dzieci, kobiet, mężczyzn, starców. Kawałki ciał zjadane przez psy. Ostrzelane samochody, w których byli zabici ludzie. Przejeżdżając z dziećmi, prosiłem je, by opuściły głowy. Nie chciałem, by to wszystko zobaczyli. A w czasie, kiedy byli państwo jeszcze w schronie? – Nie wychodziliśmy z podwórza, bo wiedzieliśmy, że osoby, które przemieszczają się po ulicach miasta, są rozstrzeliwane. Bez słowa. Widziałem ludzi leżących na ziemi, martwych, w kałużach krwi. Ludzie mieli nadzieję, że białe wstążki uchronią ich przed kulami, ale szybko okazało się, że to na nic. Rosyjskie wojska nie zwracały na nie uwagi. Co jeszcze pan widział? – Wiem od kolegi, że na sąsiednim osiedlu kadyrowcy, czyli żołnierze czeczeńscy, zgwałcili i powiesili kilkanaście dziewcząt. Na prywatnych osiedlach było najgorzej. Ludzie mieszkający we własnych domach, a nie w blokach czy kamienicach, byli bezradni. Kadyrowcy wchodzili do domów, zabijali męża, żonę gwałcili i też zabijali. Ludzie nie mieli gdzie się schronić, nie mieli wsparcia. Nam przez to, że było nas dużo, było łatwiej. Wzmacnialiśmy drzwi, zrobiliśmy nawet zasuwę i dzięki temu nikomu nie udało się do nas dostać, choć nocami żołnierze się dobijali, próbowali je wyłamać. Jak to możliwe, że udało się państwu wydostać z Buczy? – 9 marca do naszej piwnicy przyszli sąsiedzi z bloku obok. Powiedzieli, że będzie ewakuacja kobiet i dzieci. Żona powiedziała, że nigdzie beze mnie nie pojedzie. To samo swojemu mężowi powiedziała przyjaciółka mojej żony. Razem z jej mężem zdecydowaliśmy się wyjść ze schronu, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądała ewakuacja. Dużo ludzi próbowało wtedy uciekać prywatnymi samochodami, mimo że żołnierze rosyjscy podkreślali, że nie będą ich przepuszczać. Stwierdziłem, że skoro inni widzą w tym sens, to i my musimy spróbować. Co było dalej? – Poszedłem z młodszym synem na parking. Okazało się, że mój samochód ocalał i że wyjazd z parkingu jest zablokowany przez rosyjskich żołnierzy. Powiedziałem dziecku, żeby podniosło ręce do góry. Sam zrobiłem to samo. Dzisiaj myślę, że nie rozstrzelali mnie tylko dlatego że byłem z synkiem. Wyjechaliśmy, nikt w nas nie strzelał. Czy zapowiadana ewakuacja rzeczywiście się odbywała? Copyright by MGPR s. 4 z 23 4-3-2022 – Autobusy, które miały przyjechać do miasta po kobiety i dzieci, nie zostały przepuszczone przez rosyjską armię. Był tylko maleńki busik. Kierowca tego busiku ruszył, za nim ja z rodziną, rodzina przyjaciółki żony i jeszcze kilka innych samochodów. Nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Przejechaliśmy bez problemów przez pierwszy posterunek, na drugim rosyjski żołnierz zażądał ode mnie zegarka. Powiedziałem, że nie mam, bo nie zdążyliśmy nic zabrać. Przepuścił nas, przepuścili też na trzecim posterunku. Na czwartym zrobili nad pełną rewizję samochodu. Na piątym Rosjanie zaczęli krzyczeć: „Dokąd oni wszyscy jadą?! Mają pełne samochody ludzi!". Co pan wtedy zrobił? – Dodałem gazu. To samo zrobił samochód jadący tuż za mną. Kolejnemu się to nie udało. Później żona przeczytała na lokalnym czacie naszego miasta, że na jednym z posterunków rozstrzelano rodzinę: mamę i tatę, a ich czteroletniego synka zranili. Nie wiem, co stało się z innymi. Nam udało się uciec. Mówił pan, że w Buczy byli kadyrowcy. Kogo było więcej: rosyjskich żołnierzy czy czeczeńskich? – Trudno mi ocenić, bo oprócz kadyrowców i Rosjan byli też funkcjonariusze białoruskiego specnazu. Jest pan tego pewien? Aleksander Łukaszenka twierdzi, że jego wojska nie biorą udziału w działaniach wojennych. – Na sprzęcie wojskowym były trzy symbole. Z oznacza rosyjską armię, V – kadyrowców, a kółeczko albo zero, nie jestem pewien, to białoruskie wojska, które dołączyły później. Jestem tego pewien. Informowała też o tym rada naszego miasta. Sekretarz rady miejskiej Buczy ujawnił w jednym z wywiadów, że w Buczy walczą też Białorusini. Kto odpowiada ze najbardziej brutalne czyny, których dopuścił się agresor? – Wszystko zależy od człowieka, nie od jego pochodzenia. Kiedy szedłem z dzieckiem po samochód z podniesionymi wysoko rękami, rosyjski żołnierz dał mi znak, że wszystko w porządku. Przekonałem się o tym też na posterunkach: na jednym przepuszczali nas normalnie, bez słowa, na drugim – krzyczeli i żądali zegarka, na trzecim – rosyjski żołnierz, widząc, jak moja żona płacze i modli się, próbował ją uspokoić, mówił, że nic jej nie grozi, że zaraz będziemy mogli odjechać. Nie mogę powiedzieć, że to Rosjanie są źli albo kadyrowcy, albo Białorusini. Zależy od człowieka. Co stało się z państwa domem? – Jeszcze nie wiem. Dopiero 31 marca do Buczy weszli nasi żołnierze, ale do wtorku będzie trwać proces rozbrajania miasta, usuwanie min i ciał. Na razie jesteśmy poza Buczą, pomagamy walczącym i ofiarom wojny, organizujemy pomoc humanitarną
_________________
|