Pisze tego posta po raz setny chyba. Pierwszy raz w sobotę, nawet opublikowałam, potem chciałam byka poprawić i kasnęłam. Pisałam więc znowu, raz, i raz, i znowu coś tam wcisnełam. Rzecz w tym, że chciałam się pochwalić, iż nas przybyło. W sumie przypadek, auto zabiło Dydełka, i Tata nie umiał się z tym pogodzić. Ja również, ale ja to ja.. cierpię na inne sposoby. Od 2 miesięcy na olx szukałam rudego kociaka do oddania, malucha, kocie dziecko. Ni chuja, nie było rudych. Aż 8 marca pojawiło się info, że się urodziły, w miocie są dwa prawie rude, ale nie całkiem. Zarezerwowałam. Czekałam, telefonowałam czy aby pewne, no i w końcu w sobotę pojechalim z mężem po rudaska. Ale, że rudasek miał ryżą siostrę, nastrajałam Starego po drodze, że weźmiem dwupaka. Boże jak pizgał, że z domu schronisko robię, że dom to nie przytułek, że sierść, że pasożyty, aż się poryczałam i musiałam obrazić. Strasznie na mnie krzyczał. Ofochana byłam bardzo kiedy przyjechaliśmy na miejsce, tam te małe w szopie, w zimnie, na starej szmacie spały. Mężulek popatrzył, wziął jedno gówienko na ręce, drugie mu na buta weszło i piskało. Już wiedziałam, że zgodzi sie na dwupaka.
Przedstawiam Państwu, nasze małe szczęścia