Znowu mnie naszło, co ja na to kurwa poradzę...
- nadzienie (farszem zwane)
- 0,5 kg pieczarek
- garść namoczonych prawdziwków (zamienią piciarki w grzyby)
- koperku zielonego pęczek posiekanego
- zmielonego 30 dkg indorowego zewłoka
- sól, pieprz czarny, garść lubczyku
Jakieś 5 min podsmażać na kurwa smalcu! zemdlonego przez maszynkę indora, potem dodać pieczarki i grzybki odsącone i posiekane. Miąchać na patelce ciągle. Dodać po 5 minetach sól (łyżeczka mała starczy) pieprz (tak samo) i lubczyk. Smażyć jeszcze ze 5 min ciągle miąchając (ciągle bladź!).
- naleśnik
- szklanka maki pszennej
- 1/2 szklanki mąki żytniej
- szklanka wody mineralnej ostro (kurwa ostro!) gazowanej
- szklanka mleka (albo innego gówna z napisem "mleko 3,2 %")
- 2 łyżki oliwy z oliwek "cnota"
- 3 jaja kurzacze
- łyżeczka soli, cukru,
Całość wybełtać najlepiej wyrobem kupionym w Internie (nie snopowiazałką ani deskorolką z napędem wodorowym). Lać na patelkę do naleśników i smażyć na kolor dupy Shakiry. Po usmażeniu ze przynajmniej dwóch stron wyjebać na talerz, nałożyć farszu i zawinąć w rulonik (tak jak te 100-złotówki z łapówki albo sprzedaży koksu). Jak się wsio usmaży to odczekać dzień i na drugi leciuteńko odsmażyć na maśle (nie kurwa w mikrofali, bo to jak stosunek z kozą). I żreć do upadłego popijając schłodzonym Chenin Blanc, Paarl Mountain Chenin. Niedrogie a pyszne