Jaja na miękko...........tfu!
W 1964r, - podczas pierwszego rejsu na szkolnym statku ( E. Gierczak) - po wyjściu za główki Świnoujścia, stanęliśmy na kotwicy i zrobiono nam alarm szalupowy.
Spuszczono szalupy i powiosłowaliśmy trochę (dla wzmocnienia kondycji) - oraz zapoznania nas
z ewentualnym ........co nas może jak by co czekać gdyby co ( nie daj bobrze....)...etc,etc.
Wprawdzie nie było nawet sztormowato ale......większość z nas nigdy z tak bliska morza nie oglądała a szalupa to nie statek i nieco kiwało. Na śniadanie ZAWSZE były jaja ( w/g uznania.....znaczy, na życzenie - na miękko, na twardo, smażone, sadzone......etc,etc.) Ale zawsze dwa jaja + zupa ( kurwa)
mleczna. Jaja lubiłem ale kaszka manna na mleku powodowała na samo wspomnienie odruch wymiotny. A więc wiosłujemy, wiosłujemy a kolega siedzący naprzeciw mnie robi sie coraz bardziej zielony.......! Też mnie mdliło ale jakoś się trzymałem.
W pewnym momencie - zieleń na twarzy kolegi zrobiła się bardziej zielona od szpinaku więc wrzeszczę.......się kurwa! odwróć za burtę..........ale było już za późno !
Cała jajecznica + zupa mleczna wylądowała na mnie. Co oczywiście zadziałało jak inicjator w materiale wybuchowym i..........po kolei - cała szalupa pojechała za burtę.......! Nie rzygało może dwóch chłopaków.
Od tamtej pory, przez 40 lat nie jadłem jaj. Od niedawna mogę jeść jaja na twardo lub sadzone ale mocno ścięte.
Widok luźnych jaj jednak do dziś powoduje u mnie wspomnienia tamtego alarmu szalupowego.
Ale to tak na marginesie..........jako świąteczne wspomnienia dot, jaj........