Jak to jest „zbiskupieć”Cytuj:
Czy ktoś z czytających te słowa był świadkiem wizytacji parafii przez biskupa? Czy zwróciliście uwagę na kwiaty i przemówienia dziękczynne dla biskupa za to, że "raczył zaszczycił” parafię swymi odwiedzinami. Nie, żeby tam bukiecik - wieniec jak dla laureata konkursu chopinowskiego, podziękowania dzieci zgiętych w kornym ukłonie, kobiety, schola, proboszcz i wikariusze – wszyscy bardzo, bardzo dziękują, że biskup zaszczycił. Po części oficjalnej część nieoficjalna, na którą nieodmiennie składa się poczęstunek w jakiejś kameralnej salce: grono okrojone, kuchnia wyborna, ekskluzywne alkohole. Taki jest standard wizytacji biskupa w parafiach. Ja nie żałuję biskupom dobrego jedzenia, ani koniaku – sam lubię (choć tylko w dobrym towarzystwie). Problem w tym, że jakoś nie spotkałem się, by biskupi siadali do wspólnego stołu z parafianami, by z nimi normalnie porozmawiać. Dla Parafian jest część oficjalna, podczas której stoją lub klęczą przed biskupem, dają kwiaty i dziękują, że raczył zaszczycić.
Ostatniego lata kręciłem duże święto maryjne: kilkadziesiąt tysięcy ludzi, msza z kilkoma biskupami, nawet z prymasem. Zaraz po mszy korowód VIPów kieruje się do sali bankietowej, a potem już zwyczajnie: toasty dziękczynne, koniaczek i łososina, potem prezenty taskane przez kierowcę biskupa do bagażnika i odjazd. Na spotkanie z wiernymi czasu zabrakło. Żaden z biskupów nie zaryzykował wejścia w tłum, przywitania się, a przede wszystkim rozmowy. Nie chodzi o kurtuazyjne uśmiechy, cmokanie w pierścień. Co by się takiego stało, gdyby biskup podszedł do jakiegoś młodego człowieka i spróbował choć przez chwilę porozmawiać o kazaniu - przekonałby się co z niego zostało zrozumiane, co zapadło w pamięć. Przecież coś tym ludziom przez blisko pół godziny tłumaczył – i nie jest ciekaw co zrozumieli, jak im się podobało? Nie chodzi o wszczynanie dysput teologicznych na trawniku, ale o normalną rozmowę...