Cytuj:
Szanowny ma mizerną wiedzę na ten temat opartą na antysowieckim stereotypie. Ichni "waj" ostro karał wyskoki żołnierzy.
Jednostki były zamknięte, ale osiedla gdzie mieszkała kadra już nie, w ich sklepach nasi rodacy robili nie małe zakupy, bez większych przeszkód.
Telewizor kolorowy czy pralkę "wiatkę" kupowało się bez kolejki, ludność okoliczna też na handlu z nimi potrafiła nieźle zarobić.
Zabrali się z Polski i po krzyku teraz grupy "genetycznych patriotów" wymyślają i powielają dziwne i niesprawdzone opowieści.
Każdy, widać, ma jakąś cząstkową wiedzę na ten temat - fragment wywiadu z Waldemarem Krzystkiem:
Garnizon radziecki w Legnicy otoczony był murem i drutem kolczastym. Nawet jeśli ktoś z nich spowodował wypadek, potrącił samochodem pieszego - śledztwo urywało się na murze. W roku 1958 powołano nawet komisję polsko-radziecką, żeby w razie czego regulowała sporne sprawy. Tyle że w archiwum tej komisji nie ma ani jednego wpisu. A przecież na własne oczy widziałem... Wracałem ze szkoły, na rogu stał radziecki szeregowiec, pewnie uciekł z warty na polską stronę. "Ludi, pomnitie mienia, ludzie, pamiętajcie o mnie!" - krzyczał. I się zastrzelił. Przyjechała milicja, zawiadomiła garnizon, zabrali ciało, posypali piaskiem krew. Pytaliśmy potem znajomych Rosjan, co się stało. Nic nie wiedzieli. Pewnie zapisano to jako wypadek na poligonie. Dla nastoletniego chłopaka, który widzi, jak człowiek odstrzelił sobie głowę, było to jednak traumatyczne przeżycie.
Mieszkałeś z rodzicami niedaleko muru. - Nasza ulica Podchorążych wychodziła z Okrężnej, a na końcu Okrężnej były mury, wartownia i brama. Wjeżdżały tam samochody wojskowe, autobusami wożono dzieci do szkół. Kontakt tylko przez szybę, oficjalnie oni nigdzie nie mogli wyjść. Nieoficjalnie były i wspólne zabawy, i wspólne draki. Kiedyś wróciłem do domu z siniakiem pod okiem i mówię mamie, że laliśmy się z kacapami. "Nie mówcie kacapy, to są tacy sami ludzie jak my" - powiedziała mama. Rosjanki przynosiły mamie jakieś rzeczy do sprzedania, dużo opowiadały, współczuła im. Z czasem ja też zrozumiałem, że nasi okupanci sami żyli w okupacji: śledzeni przez KGB, zastraszeni, zamknięci.
Legalnie spotykano się tylko na obchodach rewolucji październikowej. - Pod pomnik Przyjaźni na placu Słowiańskim spędzano wszystkie szkoły, była delegacja uczniów radzieckich, akademia i koncert. Kamienne postaci: żołnierz polski, radziecki i dziecko, weszły do anegdoty jako pierwszy w Europie pomnik homoseksualistów z adopcją w planie. W moich latach licealnych Rosjanie odważali się już przebierać w cywilne ciuchy i w barze Wiarus pili z Polakami. Wypominano sobie historyczne urazy, dochodziło do konfliktów i bójek.
Jeździłam z rodzicami i bratem do NRD i zawsze w okolicach Legnicy zamiast grzybów przy szosie sprzedawano złoto. - Handel polsko-ruski rozwinął się w drugiej połowie lat 60. i w latach 70. Były dwa rynki, gdzie coś tam wykładano na stołach, ale prawdziwy towar, pomierzony, zważony, na sztuki i hurtem, ukrywano w spodniach, pod płaszczem, na zapleczu. Myślę, że przez Legnicę przeszły tony złota, brylanty, aparaty fotograficzne, zegarki. Rosjanie przywozili, co się dało, i dawali Polakom na sprzedaż.
Co kupowali? - Kaszę, mąkę, wełnę w motkach i posyłali w Sowieckij Sojuz. Byłem zdumiony: na lekcjach uczę się, że latają w kosmos, pierwsze miejsce w produkcji stali, za chwilę dogonią i przegonią Amerykę, a tu obywatele imperium proszą, żeby im kupić worek kaszy.