Kaczor, czego się nie tknie, to spierdoli.
Chłopak ma zmarnowane życie przez kaczą kanalię.
Dziada nie ma, więc nie ma komu napluć w ryj.
Jak informuje dzisiejsza "Gazeta Wyborcza", w 2000 roku ówczesny Prokurator Generalny Lech Kaczyński miał "naciskać na postawienie ciężkich oskarżeń" Tomaszowi Komendzie. W wywiadzie dla gazety mówił o bezsilności wymiaru sprawiedliwości.
W rozmowie z Jarosławem Kurskim, Kaczyński mówił o naciskach na prokuratorów, by stosowali ostrzejsze kary dla przestępców. - Wykorzystujemy instytucję nadzoru dla wywierania nieustannego nacisku na zaostrzenie działań prokuratury. Ster został przestawiony, choć oczywiście przed okrętem jeszcze długa droga - mówił.
Przykładem, który przytoczył Lech Kaczyński, była zbrodnia z Miłoszyc (sprawa, za którą został skazany Komenda - red.), do której doszło w sylwestra 1996 roku. "Brutalnie zgwałcono, a później zamordowano piętnastoletnią dziewczynkę, właściwie jeszcze dziecko. Znaleziono jej ciało z rozerwanymi narządami rodnymi. I prokurator powiada pełnomocnikowi rodziny, że co najwyżej może jednemu ze sprawców postawić zarzut gwałtu. Są ślady zębów tego zbira, ślady DNA, wszelkie możliwe znaki - i nie można postawić zarzutu." - mówił. "Zbirem", którego miał na myśli, okazał się uniewinniony 16 maja br.
Jak czytamy w "Wyborczej", "Lech Kaczyński »docisnął« dolnośląską prokuraturę. Jesienią 2000 r. publicznie mówił, że są tam zmiany personalne. Jako powód podał m.in. opieszałość w śledztwie ws. zbrodni miłoszyckiej".
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/lech-ka ... ie/dejd93m