Do spotkania rzeczywiście doszło...
Jak Naczelnik w Londynie z premier May się spotykałTrochę to trwało, ale się udało. Dzięki nieocenionym jak zwykle wiewiórkom (a w zasadzie tej jednej zagnieżdżonej w MSZ), wiemy jak wygladała wizyta Naczelnika w Londynie. A było naprawdę z ambicjami i na wypasie.
Prezes Polski poleciał do Brytanii niczym na wojenną wyprawę, z liczną ochroną i sztabem doradczym. Angole byli autentycznie zdziwieni, że na spotkanie dotyczące między innymi wzajemnych, postbrexitowych relacji przyjeżdża nie premier, nawet nie minister spraw zagranicznych, tylko prezes ugrupowania, które akurat dość szczęśliwym trafem (Angole umieją czytać wyniki i trafnie je analizować) wygrało wybory. Oczywiście o audiencję u premiera Wielkiej Brytanii może prosić każdy, ale po pierwsze nie wiadomo czy się doprosi, a po drugie, jeśli to ktoś nie równorzędny i strategicznie ważny, winien grzecznie czekać sobie w kolejce i nie stroić fochów. Tymczasem fochy były.
Jak wynika z relacji uzyskanej drogą niejawną, Kaczyński był autentycznie wkurwiony odwołaniem spotkania w środę i uważał, iż cały ten zamach był tylko pretekstem do trzymania go w korytarzu. Był przekonany, że potraktowano go jak natręta bez znaczenia (tu akurat pełna zgoda), który nie wiadomo po co tu przyjechał (też pełna zgoda). Opierdolił Waszczykowskiego, że nie trzymał ręki na pulsie i nie postawił twardego warunku: albo jest to spotkanie w zaplanowanym terminie, albo ostentacyjnie wyjeżdżamy.
Waszczu więc cały wieczór i pół nocy dwoił się i troił (a rano następnego dnia stawał nawet na rzęsach), żeby jednak do spotkania doszło w kolejnym terminie.
A nie było to takie pewne, bo Angole komunikowali, że cały czwartek pani premier ma na full zajęty i nie wiadomo, czy znajdzie te parę minut na to, by przyjąć Pana Prezesa. Wiewióra zeznaje, że Waszczu wydzwaniał nawet do niektórych Polaków w Londynie, tych ustosunkowanych i mających dobre kontakty z rządem, by załatwili spotkanie, naciskając tak mocno jak się da swoimi kanałami. Od strony Downing Street szedł zaś zakamuflowany komunikat, że im to wszystko w sumie lata, bo nie może być tak, że jakiś fiutek, lider komunizującej a za chwilę faszyzującej partyjki, z jakiegoś pierdziszewa na krańcach Europy, tupie nogą i domaga się spotkania, Nie tacy w kolejce przed gabinetem stali. Więc łaskawie dupa w troki i czekać, czekać, jeszcze raz czekać, może państwo się zlitują i poproszą…
Zlitowali się jednak i poprosili.
I tu się pojawił nowy problem, a w zasadzie dwa. Bo po pierwsze, okazało się, że na to wymodlone i wyszarpane z głębokiego angielskiego gardła spotkanie, Pan Prezes musi drałować piechotą! Takie środki bezpieczeństwa podjęto po zamachu, żadnego ruchu samochodowego w tej okolicy. Prezes odczytał to jako kolejny nieprzyjazny gest, kolejną próbę poniżenia go, bo przecież wszyscy doskonale wiedzieli kim on jest i do kogo zmierza. Zmuszanie więc go do zapierdalania piechotką, to tak jakby strzelić go z liścia w twarz.
A po drugie kiedy już wleźli do środka dowiedzieli się, że spotkanie ma trwać… 15 minut, bo tyle tylko czasu ma pani premier. Ileż można załatwić w 15 minut mniej więcej wszyscy się domyślają. Jeśli się odliczy czas na zdjęcie płaszczy a potem założenie płaszczy, grzeczności plus wniesienie herbaty, a także konieczne tyrady tłumaczki, no to mamy jakieś 8 minut na sensowną rozmowę. Czyli od nadmiaru czasu wszystkich pewnie głowa rozbolała.
Po spotkaniu Kaczyński powiedział, że „mogliśmy porozmawiać o tych sprawach, które nas w tej chwili najbardziej interesują”, czyli po ludzku i wprost mówiąc, o tym co zrobić żeby Polacy zostali w Anglii, a przede wszystkim jak zrobić żeby przy pomocy brytyjskiej skarbówki solidnie obłupić ich z kasy. Ojczyzna ma potrzeby, trzeba łożyć na jej utrzymanie. Ponoć nawet coś tam w tej kwestii ustalili i można przeto było odtrąbić kolejny sukces. Brytania wzięta!
Pojawiły się jednak opinie, że wizyta Kaczyńskiego w Londynie „bardzo osłabia” premier Beatę Szydło, prezydenta Andrzeja Dudę i szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego. Ale nie wierzcie w to, bo to opinie „totalnej opozycji”, obliczone oczywiście na kompromitację „niebywałego sukcesu”. Ja też się z tym nie zgadzam, bo nie można osłabić czegoś lub kogoś, kto w praktyce nie istnieje i się nie liczy. Figuranci nie mogą być traktowani poważnie, bo to tylko figuranci. Być może pani premier May też to zrozumiała i tak bardzo ociągała się z tym spotkaniem. Szkoda jej czasu było.
https://tabloidonline.wordpress.com/201 ... -spotykal/