Nie tacy oporni. Oni chętnie rozdają tylko swoim. Za swoje włazidupstwo też może coś przytulisz.
..................................
Antoni Macierewcz długo pozostawał odporny na naciski prezesa Prawa i Sprawiedliwości, by pozbył się w końcu swojego ulubionego rzecznika, Bartłomieja Misiewicza. Wprawdzie Jarosław Kaczyński wyrozumiale odniósł się do wybryków Bartka, który nabrał zwyczaju rozdawania państwowych posad w palarniach nocnych klubów oraz jeżdżenia rządową limuzyną na sygnale do McDonalda, jednak czarę goryczy przelał sposób, w jaki traktował doświadczonych i zasłużonych oficerów. W końcu prezes PiS-u uznał, że zmuszanie ich do oddawania honorów dwudziestosiedmiolatkowi, który do niedawna pracował jako pomocnik aptekarza, to przesada i kazał Macierewiczowi zwolnić Misiewicza.
Antoni długo lawirował i kluczył. Trzymał Bartłomieja na przedłużonym urlopie, a potem próbował upchnąć go z Państowej Grupie Zbrojeniowej, jednak wtedy już Jarosławowi Kaczyńskiemu całkiem puściły nerwy i kazał Antkowi wyrzucić ulubieńca na pysk.
Sam Macierewicz także wydawał się niezatapialny. Jednak po rekonstrukcji rządu okazało się, że nie ma już dla niego miejsca w resorcie obrony. Na stanowisku ministra zastąpił go znacznie spokojniejszy Mariusz Błaszczak.
Obecnie CBA wyjaśnia, dlaczego Macierewicz tak długo trzymał Misiewicza na stanowisku rzecznika MON, chociaż od początku było jasne, że doświadczenie, jakie Misiek zdobył na swoim poprzednim stanowisku pomocnika farmaceuty w aptece Aronia w Łomniankach, nie kwalifikuje go na to stanowisko. Jak zwykle potwierdziło sie stare porzekadło, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze.
Jak się z czasem okazało, w aptece Aronia awanse nastąpiły hurtowo. Nie tylko Misiewicz zdobył lukratywną posadę. Jego szef, aptakarz z Łomianek, Radosław Obolewski za czasów "dobrej zmiany" został... wiceprezesem Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Razem z Bartkiem pozwalali tam sobie na wiele. Co ciekawe, jako pierwszy przekręty ujawnił prawicowy tygodnik Sieci.
Jak wykazuje dotychczasowe śledztwo przeprowadzone przez CBA, Misiewicz i jego starszy kolega aptekarz czerpali przykład od najlepszych. Postanowili wyprowadzić pieniądze z państwowej spółki na rekordowo drogie szkolenia.
Jak ustaliło CBA, Misiewicz osobiście wybrał firmę, która miała zorganizować szkolenia dla pracowników. Tak spieszno mu było dorwać się do pieniędzy, że kazał dokonać przelewu jeszcze przed jego akceptacją przez zarząd.
Na konto Stowarzyszenia dla Dobra Rzeczpospolitej, które według ustaleń CBA wskazał sam Misiewicz, pieniądze wpłynęły na tydzień przed akceptacją płatności przez zarząd PGZ! - przypomina Fakt. Gdy weszło CBA z kontrolą, okazało się, że nie było żadnych szkoleń. Wtedy przedstawiciele PGZ i stowarzyszenia sporządzali dokumenty dowodzące, że jednak były. Tak nieudolnie, że koszt godziny szkolenia jednego pracownika wyniósł 1800 złotych!
W ten sposób Misiewicz i jego kolega z apteki wyprowadzili w państwowej spółki 491 964 zł. Kolejne 737 tysięcy wzięli z kasy na nieistniejącą wystawę multimedialną w Kielcach oraz koncert Głos Wolności, który nigdy się nie odbył. Zresztą formalnie nawet by nie mógł, bo umowę na jego organizację podpisano… trzy miesiące po dacie, kiedy rzekomo miał miejsce. Kiedy zaś śledczy CBA zainteresowali sie rzekomą wystawą w Kielcach, pracownicy PGZ pokazali im zdjęcia…. z wystawy w Radomiu, przekonując, że to ta sama.
Najwięcej jednak udało się przekręcić na stoisku na targach Pro Defense w Ostródzie. Misiewiczowi udało się wydać na nie zamiast planowanych 300 tysięcy złotych… ponad 3 miliony! Najwięcej zarobił na wypożyczeniu monitorów na cztery dni po 3267 złotych za sztukę. Ten sam model można kupić na własność za 1598 złotych, czyli dwa razy taniej.
"Zidentyfikowane powiązania personalne mogą wskazywać na celowe niekorzystne rozporządzanie majątkiem PGZ SA i wyrządzenie znacznej szkody majątkowej" - napisano w raporcie CBA.
|