Rodzina „Ognia” odpowiada na wpis Kukiza: „Nie ma zgody by imię oficera było szargane przez niedouczonych ludzi karmiących się propagandą”http://wpolityce.pl/historia/328298-rod ... propagandaI komentarz do tego tekstu:
Bohdan Piętka
"Rodzina "Ognia" straciła okazję, żeby siedzieć cicho. Zdaniem Bartłomieja Kurasia - stryjecznego prawnuka - "Ogień" tylko "karał w swoim oddziale niesubordynację i samowolę swoich żołnierzy". No to muszę przypomnieć temu panu i fanatykom kultu "żołnierzy wyklętych", że "Ogień" "karał niesubordynację" m.in. wieszając na słupie ciężarną kobietę (Katarzyna Kościelna z Ostrowska) za to, że przy sąsiadce nazwała "Ognia" bandytą i mordując rodzinę Zagatów-Łatanków z Gronkowa, która przecież do jego oddziału nie należała ani nie wspierała władzy komunistycznej i nie wiadomo do dzisiaj czym zawiniła. Tak opisał to ksiądz dr hab. Władysław Zarębczan: "Mój dziadek, Władysław Zagata-Łatanek, otrzymał strzał w tył głowy w chwili, kiedy wskazywał „Ogniowi”, gdzie mieszkają jego sąsiedzi, Kudasikowie. Był sylwestrowy wieczór roku 1945. W chwili śmierci dziadek miał 36 lat. Zostawił żonę i czworo dzieci. Najmłodsze z nich miało zaledwie 2 lata. Ludzie „Ognia” poszli dalej przez wieś w stronę Ostrowska. U Wojciecha Barana zatrzymali następnych dwóch gronkowian. Jednym z nich był Stanisław Haręza, a drugim brat mojego dziadka, Stanisław Zagata-Łatanek. Pierwszego z nich przepędzono, a drugiego zamordowano na progu. Miał 32 lata. Od Barana oddział poszedł do Szewczyków. Tam wyciągnięto z domu Józefa Szewczyka, który właśnie spożywał wieczerzę z żoną i trójką dzieci. Zastrzelono go pod jabłonią. Miał 34 lata. Od Szewczyków ludzie „Ognia” idą dalej. U Grońskiego-„Pocfy” gra muzyka, bawią się młodzi w oczekiwaniu na Nowy Rok. Strzał w powałę jest znakiem, że szykuje się coś niedobrego. Przybyli pytają o Leona Zagatę-Łatanka. Wyczytany wysuwa się do przodu. Prowadzą go do na dwór, gdzie ginie od kul. Miał niecałe 18 lat. Scenie tej przyglądał się jeszcze jeden Zagata-Łatanek, Bronisław, lat 21. Według naocznych świadków miał uderzyć „Ognia” w twarz i krzyknąć: „Za co zamordowałeś mi brata?”. Zginął od kul całego oddziału, posiekany tak, że nie można było rozpoznać jego twarzy.
Ale to jeszcze nie koniec tragedii w Gronkowie w pamiętną noc sylwestrową 1945 roku. Na końcu wsi, wśród owiec, został jeszcze zastrzelony Władysław Krzystyniak, lat 28. Kiedy do wsi wracał brat i ojciec zastrzelonych Zagatów-Łatanków, ludzie ostrzegli ich, aby uciekali, informując ich o straszliwej tragedii, która dopiero co się dokonała.
Owej nocy miało zginąć jeszcze więcej gronkowian, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności ludzie „Ognia” nie zastali ich w domu. Do dziś nieznane są przyczyny tej tragedii. Gronkowscy partyzanci – to znaczy ci z nich, którzy przeżyli – zawsze woleli unikać tego tematu, bojąc się zemsty ze strony krewnych ofiar. Może ktoś wreszcie powie nam prawdę!? (...)
Po zamordowanych zostały płaczące matki, żony i dzieci. Do dziś opowiadają starsi gronkowianie o matce zamordowanych Łatanków, która do samej śmierci opłakiwała utratę swoich czterech synów (kilka lat wcześniej zmarł na gruźlicę jeszcze jeden jej syn, student Franciszek). Ludzie z daleka obchodzili jej dom, gdyż, zwłaszcza wieczorami, słychać było jej płacz przechodzący w skowyt. Po kilku latach zmarła z bólu. Po wykonaniu wyroków śmierci na gronkowianach, ludzie „Ognia” zagrozili, że spalą całą wieś, jeśli ktoś pójdzie na pogrzeb pomordowanych. Tak samo grożono śmiercią przeklinającym ich żonom i krewnym pomordowanych. Nie trzeba dodawać, że tragedia ta spowodowała zubożenie tych rodzin i ból, którego wystarczy na kilka pokoleń. Do ofiar nocy sylwestrowej roku 1945 trzeba dodać jeszcze kilkunastu gronkowian, którzy zginęli z rąk ludzi „Ognia”, zarówno w czasie wojny, jak i w następnych latach". Cyt. za: list ks. dr. hab. Władysława Zarębczana do "Gazety Krakowskiej" z 6 października 2006 r."