Do wątku o pandemii chyba nie pasuje, to wstawię tutaj. Bo tak ogólnie, to mocno mi się kojarzy; najbardziej z antyszczepionkowcami
Bardziej nawet , niż z wątkiem, gdzie polecamy lektury!
Jakby kogoś interesowała całość, a nie miał jeszcze przyjemności - odsyłam na chomika
https://chomikuj.pl/ssaaggaa/Ebooki/Autorzy+na+litere+J/Jerome+Jerome+K/Jerome+K.+Jerome+-+Trzech+pan*c3*b3w+w+*c5*82*c3*b3dce,318835232.pdfNie wiem, czy aktualnie wersja papierowa jest osiągalna (ja mam wydanie z lat 80.)
Obojętnie jednak w jakiej formie - lektura przecudna!
Cytuj:
Było nas czterech - George, William Samuel Harris, ja i Montmorency.
Siedzieliśmy w moim pokoju, paliliśmy i rozmawialiśmy o tym, jak bardzo z nami źle
- oczywiście z medycznego punktu widzenia.
Czuliśmy się wszyscy podle, co budziło w nas poważne obawy. Harris
powiedział, że miewa czasem tak gwałtowne zawroty głowy, że nie wie, gdzie góra, a
gdzie dół. Na to odezwał się George, że i on ma czasem podobne wątpliwości. U
mnie z kolei szwankowała wątroba. Wiedziałem, że szwankuje mi wątroba, ponieważ
dopiero co przestudiowałem prospekt opatentowanych pigułek na wątrobę, gdzie
wyszczególnione były rozmaite objawy, na podstawie których człowiek może
rozpoznać, że szwankuje mu wątroba. Miałem je wszystkie.
Dziwna rzecz, ale jeszcze mi się nie zdarzyło, abym przeczytawszy prospekt
opatentowanego lekarstwa, nie uznał, że cierpię na odnośną chorobę w jej najbardziej
zjadliwej formie. Diagnoza zdaje się zawsze dokładnie odpowiadać wszelkim
boleściom, jakie kiedykolwiek odczuwałem.
Pamiętam, jak pewnego dnia poszedłem do British Museum, aby poczytać o
metodzie leczenia pewnej dolegliwości, która w stopniu śladowym u mnie wystąpiła -
bodajże katar sienny. Zdjąłem książkę z półki i przeczytałem wszystko, co na ten
temat znalazłem. Potem, z czystego roztargnienia, zacząłem bezmyślnie przewracać
kartki i leniwie przyswajać sobie wiedzę o różnych chorobach, bardzo ogólną.
Wyleciało mi z głowy, w jaką dolegliwość zagłębiłem się na początku - na pewno w
jakąś straszliwą, śmiercionośną zarazę - lecz zanim dotarłem do połowy listy
„objawów ostrzegawczych”, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że mnie dopadła.
Dłuższą chwilę siedziałem zmartwiały z przerażenia; potem, zobojętniały z
rozpaczy, zacząłem znów wertować książkę. Doszedłem do tyfusu - przeczytałem
objawy - odkryłem, że mam tyfus, i to od wielu miesięcy - pomyślałem sobie,
ciekawe, co jeszcze mam. Przewróciłem stronicę na taniec św. Wita: zgodnie z
oczekiwaniami stwierdziłem, że i pląsawica mi nie przepuściła. Postanowiłem zapoznać
się ze swoim przypadkiem dogłębnie. I tak, rozpoczynając alfabetycznie,
przestudiowałem chorobę Addisona, stwierdziłem, że na nią zapadam, a faza ostra
czeka mnie za jakieś dwa tygodnie. Z ulgą się dowiedziałem, że choroba Brighta
występuje u mnie w formie złagodzonej i, jeśliby na tym się skończyło, mogę liczyć
na wiele lat życia. Cholerę miałem z poważnymi powikłaniami, a z dyfterytem chyba
się urodziłem. Sumiennie przebrnąłem przez wszystkie litery alfabetu i jedyną
chorobą, której mogłem się nie obawiać, było zapalenie kaletki maziowej rzepki
(cierpią na to sprzątaczki, które dużo klęczą).
Z początku zrobiło mi się dość przykro. Czułem się spostponowany. Dlaczego
nie mam zapalenia kaletki maziowej rzepki? W czym jestem gorszy od sprzątaczki?
Po chwili jednak wzięły we mnie górę mniej zachłanne uczucia. Zreflektowawszy się,
że miałem wszystkie pozostałe choroby znane medycynie, powściągnąłem swój egoizm
i postanowiłem się obyć bez zapalenia rzepki. Podagra, w swej najbardziej
złośliwej postaci, dorwała mnie, jak się zdaje, bez mojej wiedzy; na żółtaczkę zaś
najwyraźniej cierpiałem od dzieciństwa. Po żółtaczce nie było już żadnych innych
chorób, doszedłem zatem do wniosku, że nic więcej mi nie grozi.
Siedziałem pogrążony w myślach. Jakimże ciekawym muszę być przypadkiem
z punktu widzenia nauki, jakimż cennym byłbym nabytkiem dla adeptów medycyny!
Mając mnie, żywy almanach wszystkich chorób, nie musieliby chodzić od szpitala do
szpitala. Ja sam wystarczałem za szpital, za materiał na pracę dyplomową dla
wszystkich studentów.
Potem zacząłem się zastanawiać, ile mi jeszcze zostało życia. Spróbowałem
się zbadać. Ująłem palcami przegub. Z początku w ogóle nie wyczuwałem tętna.
Potem ni stąd, ni zowąd jakby się wzbudziło. Wyjąłem zegarek i zacząłem mierzyć.
Wyszło mi sto czterdzieści siedem na minutę! Położyłem dłoń na sercu. Nic nie
czułem. Przestało bić. Później doszedłem do przekonania, że cały czas jest na swoim
miejscu i pracuje jak należy, tylko ja nie potrafię tego dowodnie stwierdzić.
Opukałem się po całym tułowiu, od talii aż po głowę, zahaczając odrobinę o boki i
górną część pleców. Niczego się jednak nie domacałem ani nie dosłuchałem.
Spróbowałem obejrzeć sobie język. Wysunąłem go maksymalnie do przodu, zamknąłem
jedno oko i usiłowałem mu się przyjrzeć drugim. Widziałem tylko
koniuszek, co nic mi nie dało, prócz tego, iż utwierdziłem się w przekonaniu, że mam
szkarlatynę.
Wszedłem do czytelni jako szczęśliwy, zdrowy człowiek. Wyszedłem jako
niedołężny wrak.
Udałem się do swojego lekarza. To mój stary kumpel, więc kiedy mi się zdaje,
że jestem chory, mierzy mi tętno, ogląda język i opowiada o pogodzie, nie biorąc za
to wszystko ani grosza. Pomyślałem sobie, że mu się odwdzięczę, idąc do niego teraz.
„Lekarz potrzebuje praktyki” - myślałem. „Ja mu ją zapewnię. Wypraktykuje na mnie
więcej niż na tysiącu siedmiuset zwyczajnych, tuzinkowych pacjentów z dwiema
chorobami na krzyż”. Poszedłem więc prosto do niego, a on spytał:
- No, co tam? Co ci dolega? Odparłem:
- Nie będę zabierał ci czasu, drogi chłopcze, mówiąc, co mi dolega. Życie jest
krótkie, więc mógłbyś nie doczekać końca. Powiem ci za to, co mi nie dolega. Nie
mam zapalenia rzepki. Dlaczego nie mam zapalenia rzepki, to dla mnie zagadka, ale
fakt pozostaje faktem. Wszystko inne mam jednak bezapelacyjnie.
Następnie opowiedziałem mu, w jaki sposób to odkryłem. A on otworzył mi
usta i zajrzał do środka; złapał mnie za przegub, potem zaprawił mnie bykiem w
klatkę piersiową, gdy się tego najmniej spodziewałem - co muszę uznać za objaw
tchórzostwa. Następnie usiadł i wypisał receptę, złożył na pół i podał mi, a ja
wsunąłem ją do kieszeni i wyszedłem.
Nie zajrzałem do recepty. Udałem się prosto do najbliższej apteki. Aptekarz
wziął ode mnie receptę, przeczytał i oddał mi.
Powiedział, że tego nie prowadzi.
- Jest pan aptekarzem? - spytałem.
- Jestem aptekarzem - odparł. - Gdybym miał sklep spożywczy Połączony z
pensjonatem, być może zrobiłbym coś dla pana. Jako aptekarz mam ograniczone
możliwości.
Przeczytałem receptę. Brzmiała następująco:
1 x befsztyk, plus 1 x kwarta piwa co sześć godzin.
1 x dziesięciomilowy spacer co rano.
1 x łóżko punkt jedenasta co wieczór.
I nie zaśmiecaj sobie głowy sprawami, których nie rozumiesz.
Zastosowałem się do wskazówek, z tym szczęśliwym - mówię za siebie -
rezultatem, że memu życiu chwilowo nie zagraża niebezpieczeństwo.
Wracając jednak do prospektu pigułek na wątrobę - ponad wszelką wątpliwość
miałem wszystkie wymienione tam objawy, z których najważniejszym była „ogólna
niechęć do wszelkiego rodzaju pracy”.